piątek, 27 stycznia 2012

Samochód też czuje...

Mówi się, że rzeczy martwe nie czują, ale....
 Mamy super samochód Leganzę, którą uwielbiam, bo i wygodna i bezpieczna i nauczyłam się Ją prowadzić. Piszę Ją z dużej litery bo... Leganza jest jak kobieta piękna, ale i kapryśna... Gdy się Ją chwali to nic się nie psuje, pięknie się prowadzi i mruczy jak kotka. Tak było za każdym razem jak Małż mówił coś o zmianie to ja zaraz "No co Ty taki super samochodzik i bezpieczny i oszczędny, gdzie znajdziesz lepszy?" I Leganza odwdzięczała się tym, że Mężowi czasem jakieś psikusy robiła po Jego tekstach, a ja żadnych kłopotów nigdy nie miałam.
Ale życie idzie dalej, ja spodziewam się drugiego malucha i po wyliczeniach i kombinacja musieliśmy uznać, że niestety choćbyśmy spuchli razem z Leganzą to nie zmieścimy 2 dorosłych osób + 2 fotelików z dziećmi i wózka razem w samochodzie... Niestety... No i rozmawialiśmy na ten temat nieopatrznie właśnie w Leganzie. I postanowiliśmy, że trzeba nam coś większego. 
Decyzja podjęta i się zaczęło... 
Leganza się na nas obraziła i zaczęła robić psikusy. A to świece do wymiany, a to alternator... A wczoraj pobiła wszelkie rekordy, wie że w sobotę ma przyjechać chętny na zakup to zaczął płyn znikać i wyszło, że chyba uszczelka poszła i trzeba silnik rozbierać... Nie tylko koszt ale i czas, bo kiedy to zrobić zanim chętny na naszą piękną Leganzę przyjedzie? Mąż się wściekł, ja w nocy nie spałam z nerwów i kurna... A nie mam jak z Nią pogadać, żeby wytłumaczyć, że choć Ją kocham i nadal uważam, że jest najlepsza na świecie to jednak musimy się rozstać i nowy właściciel wcale nie musi być zły...
No i powiedzcie, czy rzeczy z nazwy martwe nic nie czują, jeśli na słowo sprzedaż robią wszystko by do niej nie dopuścić?

1 komentarz: